Nie
wiem ile przeleżałam na sali, patrząc się w okno. Musiało to być ponad kilka
godzin, ponieważ na zewnątrz od dawna było ciemno, tylko latarnie oświetlały
ulice. Nie mogłam pogodzić się tym, co
usłyszałam. Miałam nadzieję, że to tylko jakiś koszmar i zaraz obudzę się w
swoim pokoju. Rodzice poszli
już do domu, rano musieli wstać do pracy. Westchnęłam i usiadłam po turecku na
łóżku. Spojrzałam w stronę drzwi i
ujrzałam małą dziewczynkę, która nieśmiało zaglądała do pomieszczenia.
Uśmiechnęłam się, by ją ośmielić.
-
Nadia, ile razy ci mówiłam, żeby nie zaglądać tak do czyjejś sali – zganiła ją
pielęgniarka.
-
Przecież nic się nie dzieje – powiedziałam, wstając z łóżka i podchodząc do
dziewczynki. – Jestem Jaśmina.
-
Śliczne imię – powiedziała niepewnie mała. – Jak królewna.
-
Myślę, że do królewny mi daleko – puściłam jej oczko.
- A
poczytasz nam? – spytała, a ja dopiero teraz zauważyłam, że cały czas trzymała
w ręku książkę.
-
Jasne.
- To
chodź – ucieszona pociągnęła mnie za rękę.
Weszłyśmy
do niewielkiej świetlicy, w której dzieci te mniejsze i te większe bawiły się
zabawkami, rysowały i chociaż przez chwilę zapominały o chorobie. Popatrzyłam
na dziecięce twarze tak zmienione przez chorobę. Niektóre nosiły chustki, inne
nie i ten brak włosów uwidaczniał się jeszcze bardziej. Zrobiło mi się przykro.
Przecież te dzieci nie zasłużyły sobie niczym na to, co je spotkało. Nikt nie
zasłużył na raka.
- To
jest Jaśmina – powiedziała dumna Nadia. – Powiedziała, że nam poczyta.
Kiedy
godzinę później weszłam do swojej sali, uświadomiłam sobie, że miałam zadzwonić
do Niny. Niestety, mój telefon się rozładował. Poszłam więc do recepcji z
nadzieją, że któraś pielęgniarka będzie miała podobne wejście w telefonie do
mojego.
-
Przepraszam – zagadnęłam młodą dziewczynę, na oko starszą ode mnie o może sześć
lat. – Miałaby pani pożyczyć ładowarkę do telefonu?
- Po
pierwsze, błagam tylko nie pani – westchnęła teatralnie. – Nie lubię tego. Mam
dwadzieścia pięć lat! Jestem Zuza. A po drugie
mam, tylko sprawdź, czy będzie pasować.
-
Jestem Jaśmina – uśmiechnęłam się. – Pasuje. Dziękuję bardzo!
Pobiegłam
do sali, by czym prędzej podłączyć telefon. Na pewno miałam mnóstwo
nieodebranych połączeń od rodziców. Jak się okazało poza nimi było też multum
wiadomości od Maćka i Niny. Zadzwoniłam
najpierw do przyjaciółki, a później do mamy. Nie powiedziałam Ninie, dlaczego
jestem w szpitalu, nie chciałam jej martwić. Nie chciałam jej mówić tego przez
telefon.
Mama
wypytywała, jak się czuję, tata podobnie. I o ile ich troska o mnie była rzeczą
normalną, o tyle to zadawanie pytań bardzo mnie zdenerwowało. Nigdy nie lubiłam
tak przesadnego martwienia się. Gdy pogasły już wszystkie światła, a w szpitalu
zapanowała cisza nocna, przekręciłam się na łóżku twarzą do okna i rozmyślałam.
Dlaczego to akurat ja muszę być chora? Dlaczego muszę tu leżeć, zamiast martwić
się turniejem i maturą… Rodzice mieli przywieźć mi rzeczy następnego dnia, więc
miałam pewność, że nie będę się nudzić. Na razie nie chciałam odwiedzin nikogo,
z Niną i Maćkiem włącznie. Bałam się, że mogłabym się rozkleić.
Nie zapomniałam. Wen jest kapryśny, ale nie będę się usprawiedliwiać.