piątek, 2 stycznia 2015

Zagubienie pierwsze

   Nowy rok szkolny zaczął się w miarę dobrze. Słoneczko świeciło, ptaszki ćwierkały, a moja wychowawczyni zdawała się w końcu zaakceptować porywczość mojej trzydziestoczteroosobowej klasy. Był to nasz ostatni rok w liceum sportowym. Byliśmy podzieleni na dwie grupy – siatkarską i piłkarską. Ja należałam do tej drugiej. Niby tak się to nazywało, ale równie często graliśmy w siatkówkę, co w piłkę nożną. Uwielbiałam ten sport. Kochałam czuć dotyk skórzanej kuli przy mojej nodze, kochałam biec po zielonej murawie, kochałam dryblować i bawić się piłką. Codzienne treningi nigdy mnie nie męczyły, a wręcz przeciwnie napędzały dodatkową siłą. Moją niespożytą energię przenosiłam na kopanie piłki po lekcjach, bieganie i inne tego typu zajęcia. Zawsze też miałam dobry humor i uśmiech na twarzy. Bo piękno życia trzeba doceniać.
                               Turniej piłkarski miał odbyć się w kwietniu, a siatkarski w czerwcu. Nie były to byle jakie zawody. Uczniowie ze wszystkich szkół sportowych mieli pokazać swoje umiejętności. Najlepsza drużyna mogła wygrać miesięczne wakacje w Londynie, Barcelonie lub Madrycie, by tam pod okiem trenerów i zawodników lokalnego klubu się szkolić, a zawodnik, który będzie uznany za najlepszego dostanie dodatkowo możliwość pokazania, co potrafi w meczu gwiazd pomiędzy reprezentacją Polski, a innych krajów. Mieliśmy szansę, nasza klasa była dobra. Najlepsza w całym województwie. Mogliśmy powalczyć.
                               Lekcja fizyki z naszą wychowawczynią, jak zwykle zaczęła się od sprawdzenia obecności, a później wyborów samorządu szkolnego.
                - Dobrze – powiedziała pani Janiszewska, po tym jak przewodniczącym został Janek Nowakowski. – A teraz pogadajmy o waszych turniejach. Piłkarski wcześniej, siatkarski później.
                - Czemu zawsze siatkarski później? – warknął Johnny.
                - Bo później będzie grany, Janku. Słucham? Jaśmina ma coś do powiedzenia.
                - Mamy szanse go wygrać – uśmiechnęłam się, a cała klasa poparła to pomrukiem zadowolenia. – Jeśli tylko nie wyszliśmy z wprawy i nadal mamy tak świetną drużynę.
                - Musicie to sprawdzić – powiedziała nauczycielka, zapisując na tablicy dwie daty. Szesnasty listopada i dwunasty grudnia. –  To są daty odpowiednio turnieju kwalifikacyjnego do tego kwietniowego, co dla was jest tylko formalnością, oraz mistrzostw województwa siatkarzy. Oczywiście, nie zapominajmy o maturze. W tym roku będziecie mieć więcej nauki, ale jesteście naprawdę bardzo dobrą klasą i wierzę, że nie sprawi wam problemu pogodzenie tych spraw.      
                               Uśmiechnęłam się, słysząc te słowa. Wielu nie wierzyło w nasz zespół i wątpiło, że dojdziemy do wysokich wyników, ale zamknęliśmy im usta. Moja klasa była bardzo zgrana, każdy za sobą stał murem. No, może poza mną i Jankiem Nowakowskim. Chyba się nienawidziliśmy, cały czas kłóciliśmy się o byle co, kilka razy o mało nie doszło do rękoczynów. Najczęściej czepiał się, że dziewczyny grają w piłkę nożną i w siatkówkę, zupełnie, jakby to tylko chłopcy mieli wyłączność na sport.
                               Maciek – mój najlepszy przyjaciel i Nina – również przyjaciółka często podczas tych kłótni muszą mnie trzymać i wręcz siłą odciągać, żebym mu nie zrobiła krzywdy. Może to i głupie, albo dziecinne, ale ja nie potrafię stać bezczynnie, gdy ktoś obraża moich znajomych lub mnie.
                               Siedzieliśmy z Maćkiem i Niną w szkolnym sklepiku, odrabiając zadanie i popijając gorącą czekoladę w oczekiwaniu na drugą lekcję, gdy wszedł Janek ze swoją świtą, dwoma kolegami. Atmosfera od razu zgęstniała, nie odzywałam się, pochyliłam się nad zeszytem i uważnie studiowałam wykres funkcji kwadratowej, gdy to on pierwszy zaczął.
                - No, Grądalska, ucz się, ucz i tak ci to nie pomoże.

                - Na pewno pomoże bardziej niż tobie  - prychnęłam, odwracając się w jego stronę, na co on parsknął śmiechem, kupił chusteczki i rzucił mi je w twarz, po czym wyszedł. Zdezorientowana patrzyłam w ślad za nim, a w końcu zerknęłam na zeszyt. Na wykresie paraboli widniała czerwona kropka. Dokładnie tam, gdzie powinien być wierzchołek. Powoli przejechałam palcem po nosie i w stronę ust. Na nich też widniała krew. Odpakowałam chusteczki i szybko przycisnęłam jedną z nich do twarzy. To przecież nic takiego. Każdemu może się zdarzyć.
Cześć, witam na nowym blogu. 
Nie wiem, jak długo go poprowadzę,
ale mam nadzieję, że weny starczy do końca
bez dłuższych przerw.
Mam nadzieję, że ktoś tu ze mną będzie.
Zapraszam do zakładek
z bohaterami i informowanymi

8 komentarzy:

  1. nie podoba mi się ten jej krwotok z nosa. Miło jednak ze strony Janka, że "dał" jej chusteczki. Ogólnie nie lubię gdy chłopak i dziewczyna drą ze sobą koty. O nowym rozdziale oczywiście mnie poinformuj. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ucina tekst po lewej stronie :( mogłabyś to zmienić bo mam ochotę przeczytać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku Nowakowski, aż mi się kąciki ust same podnoszą :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czuję, ze z tego będą jeszcze nie złe jaja...
    Czy ten krwotok to zwykłe przemęczenie?;c
    Weny! Do nast. Wiesz gdzie masz mnie inf. :D
    Lolkaa

    OdpowiedzUsuń
  5. mi też niedawno zdarzyła się podobna sytuacja, krwotok niby z przemęczenia, ale nieźle mnie wystraszyło. ma nadzieję, że u Jaśminki to nie jest objaw jakiejś większej/poważniejszej choroby. :C
    A Janek niby tai wróg, ale rzucił jej te chusteczki :) może nie jest całkiem taki zły?
    czekam na następny :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Może nadejdzie taki czas, że obje znajdą ze sobą wspólny język. Oby ten objaw nie okaże się wynikiem poważniejszej choroby.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jasne, że będę ;-) Ciekawa wizja :-D myślę, że jednak Janek jakiś odruch człowieczeństwa ma. Zachowuje się okropnie, ale zmięknie z czasem. Oby! Niech pilnuje, żeby się załapali na konkurs.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy